514Kwietniowe spotkanie, w drugim już Klubie Dyskusyjnym w Nowej Soli, stworzonym z myślą o młodzieży, przebiegło pod znakiem Oskara. Tak to nasze spotkanie nazwałam, gdyż książka Erica- Emmanuela Schmitta „Oskar i pani Róża” stała się zaczynem do rozważań na tematy najważniejsze.

Czy życia nie należałoby – przewrotnie – zaczynać doświadczeniem śmierci, aby nauczyć się zwyczajnie kochać człowieka, którego często nie potrafimy otoczyć zwyczajną czułością?

Kiedy człowiek przeżywa chorobę, śmierć bliskiej osoby, gorycz rozstania łagodnieje, mądrzeje, zmienia się na lepsze. Naprawdę. Zaczyna szukać, wyciągać wnioski, błagać bliźnich, by nie popełniali pewnych błędów. Przeczytamy jeszcze pewnie z tysiąc takich książek jak „Oskar i pani Róża”, a i tak dopiero dojrzejemy któregoś dnia, wraz z jakimś konkretnym wydarzeniem. Wciąż to samo. Nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że to paskudnie zaklęte koło. Z jednej strony te tytuły są potrzebne, by pokazywać nam wszystkim – starym i młodym – sens wyciągania ręki po pomoc, zrozumienie, „zanim nastąpi cisza”. I tu się zgadzam. Jednak nie widzę w nich realnego, empatycznego adresata takiej prośby. By „ktoś” umiał zrozumieć co bliźni czuł, gdy zabolała go głowa po jednym i po drugim „trzepnięciu”, musi je sam – niestety – „zaliczyć”. Poza tym powinien chcieć z nami rozmawiać całym sercem, nie powierzchownie. Nie znajdujemy takiego „kogoś” i znów wracamy do poradników. Książkę dobrze się czyta, „ponosi w sobie” przez chwilę jej treść, potem zapomina. Mam takie uczucie po przeczytaniu obu naszych książek, że z całych sił pragną nauczyć nas tego i owego. To dobrze, ale nauczyć się współczuć, czy współodczuwać można – moim zdaniem - tylko poprzez samo doświadczenie. Są ludzie, którzy potrafią w sposób naturalny towarzyszyć, to jest piękne, ale to dar, który niewielu z nas posiada. Bolesne doświadczenie może ubogacić, uwrażliwić tak cierpiącego, jak i towarzysza cierpienia. Odnoszę się tu do obu naszych lektur w jednakowym stopniu, ponieważ obie mówią o cierpieniu, z mniejszym lub większym zacięciem dydaktycznym i skłonnością do dawania prostych recept, lekką ręką rzucanych wskazówek.

„Niemy śmiech” Heidi Hassenmuller nieco mniej nam odpowiadał (chociaż tematyka obu tych książek bardzo ładnie się zbiegła), dał za to asumpt do pomyślenia o sobie, przyjrzenia się sobie. Wszyscy mamy jakąś skazę na duszy. Może tego typu książki są właśnie po to, żeby nie lecieć przez życie jak ćma. Choćby na chwilę przystanąć; taka chwila też jest cenna i może mieć czasem moc „dziesięciu lat”. Faktycznie, spróbować nauczyć się oceniać najpierw siebie, by móc odważyć się oceniać innych - to dobra zasada i cytat z „Małego Księcia”, których znajdziemy więcej w „Niemym śmiechu” - jako najprostszą terapię duszy. Autor napisał „Małego Księcia” po śmierci żony, jako coś w rodzaju „oczyszczenia”, a powstało przepiękne panaceum na wszelkiego rodzaju boleści duszy. No tak: terapia poprzez książkę, terapia przez oddechy, terapia poprzez miłość - wszystko to łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Ale jako się rzekło: strachy na lachy i hakuna matata.

Okładka „Niemego śmiechu” Heidi Hasenmuller nie przyciąga wzroku, „Oskara i pani Róży” jest ładna, ale daje mylne wrażenie książki dla dzieci i pewnie z tego powodu nie każdy po nią sięgnie, a szkoda. Króciutko, na temat, w ładnym stylu.

Jak powiedziałam, obie lektury sprowokowały nas do rozmowy o życiu, i rzeczywiście lepszy był to „strzał” niż „220 linii”, choć problemy w tych książkach poruszone są niełatwe i wymagające przedumania, nie dające wcale łatwej odpowiedzi na żadne pytanie. Odkrywcze też nie są, choć „Oskar i pani Róża” broni się pewnego rodzaju lekkością i świeżością pomysłu, taktownie dopasowaną do tematu.

Piękne spotkanie. Czas niepostrzeżenie uciekł, a można było rozmawiać dłużej. Agnieszka Osiecka napisała kiedyś: nie daj mi Boże, broń Boże, skosztować tak zwanej życiowej mądrości póki życie trwa... Niespecjalnie wiedziałam, co autorka wówczas myślała, teraz mam wrażenie, że coraz bardziej zbliżam się do punktu, w którym ta tajemnica się wyjaśnia.

W każdym razie mojej Klubowiczce Ani życzę, by słowa Agnieszki Osieckiej stały się ciałem. By mogła uczyć się wrażliwości na drugiego człowieka li tylko z przykładu dobrych ludzi. Daj Boże. No i z literatury i ładnych piosenek… czemu nie, może się jednak uda.

Jeśli tylko mogłabym to sprawić, jeśli tylko mogłabym, sprawiłabym by koło się nie zamykało. Tak jak nie zamknęłyśmy środowej, prawie trzygodzinnej rozmowy.

 

 

Agata Kosiak
bibliotekarz nadzorujący DKK
przy Oddziale dla Dzieci
MBP w Nowej Soli

 

Fundusze Europejskie dla rozwoju Lubuskiego.
Projekt współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Lubuskiego Regionalnego Programu Operacyjnego na lata 2007-2013.