Kolejna książka Doris Lessing - „Lato przed zmierzchem”- wprowadza nas w problemy angielskiej rodziny z klasy średniej. Byłam przekonana, że nazwisko autorki, Noblistki z 2007r, gwarantuje, że będzie to interesująca historia. Nie zawiodłam się, mimo że treść powieści krąży wokół tak dobrze każdemu z nas znanej sprawy. Problem prastary, oklepany do znudzenia, aktualny w każdym kraju i chyba nierozwiązalny. Ze wszech miar jednak godny podjęcia.
Podobnie jak Kate, polskie kobiety też ciągle buntują się, czynią próby wybrania dla siebie najbardziej korzystnej opcji, korzystając z istniejących możliwości. Większość z nas musiała pogodzić stanowisko „kury domowej” z zawodowym spełnieniem się. Porównywałam te nasze wysiłki z poczynaniami bohaterki, której mimo kochającego męża, świetnej sytuacji materialnej, gruntownego wykształcenia, nie było wcale łatwiej. Być może książka ta i inne, o podobnej tematyce, zachęciły niektóre współczesne Angielki do wyzwolenia się od konieczności bezustannej krzątaniny i życia wyłącznie sprawami bliskich, ale czy są dzięki temu szczęśliwe? Śmiem w to wątpić. A może autorka ich do tego wcale nie namawia, radzi się zastanowić? Powieść nie jest podręcznikiem dla rodziców, ani małżonków; pisarka nie poucza, ale często przesadnie nawet relacjonując wydarzenia (romans głównej bohaterki, rozterki Maureen), zmusza czytelnika do myślenia i zastanowienie się nad sobą. Można się uczyć wyłącznie na własnych błędach, korzystniej jednak jest nie popełniać błędów innych ludzi, jeżeli oczywiście uznamy ich czyny za niewłaściwe.
Akcja powieści rozgrywa się w ciągu kilku miesięcy, podczas których Kate wykonuje szalenie ważną pracę, przeżywa romans i dojrzewa samotnie do podjęcia decyzji dotyczącej swojej przyszłości. W efekcie postanawia, wprawdzie z małym opóźnieniem, po prostu wrócić do domu i... nie farbować włosów. To drugie postanowienie, heroiczne wprawdzie, ale przypuszczam, że nie będzie dotrzymane. Mało jest mądrych powieści o kochających matkach i organizatorkach domowego życia, o ich dylematach i przemyśleniach, o sprawach bliskich nam wszystkim. Panuje przekonanie, że to nudne i przyziemne, któż by to czytał? Na pewno nie ortodoksyjne feministki i ludzie nieszczęśliwi w swoich rodzinach. Ja uważam, że nie stworzono dotychczas, mimo wielu prób, instytucji lepszej do właściwego wychowania człowieka niż rodzina. Ale podobnie, jak każdą dobrze funkcjonującą instytucją, musi nią kierować sprawny szef. Od wieków była nim kobieta, nie zawsze oficjalnie, ale prawie zawsze praktycznie, przynajmniej w kulturze europejskiej. Ta funkcja może również być, wbrew pozorom, źródłem satysfakcji. Uważam, że kobiety, zamiast domagać się od mężczyzn, przyznając tym samym im decyzyjność, zagwarantowania procentowego udziału w sejmie, rządzie czy radzie miejskiej, mogłyby tę energię spożytkować na racjonalne żywienie rodziny, na wyjaśnianie dzieciom, co jest dobre, a co złe, na wdrażanie ich do pracy i wspólny z nimi odpoczynek. Oczywiście, w rodzinie jest także mąż i ojciec, jego zadania jednak najlepiej byłoby określić przed zawarciem związku małżeńskiego, najlepiej w pisemnej umowie. W tym miejscu żartuję nieco, ale tak Michael, mąż Kate, jak i „samo życie” uzasadniają tę propozycję w wielu przypadkach. A gdyby zajęcia domowe kolidowały z pracą kobiety w ulubionym lub z wielkim trudem zdobytym zawodzie? No to trzeba wybrać. Przedtem jednak nie zaszkodzi przeczytać kilka historii o skutkach i efektach różnych wyborów, rozglądnąć się dokoła, przypomnieć sobie własne dzieciństwo, i... Oczywiście wokół nas dzieją się niezwykle ważne sprawy, możemy uczestniczyć w konferencjach na temat żywności dla świata, nierównego podziału zysków, czy ochrony ginących gatunków zwierząt. Konferencje się kończą, przybywa nam wszystkim lat, ubywa urody i wigoru, a nawet propozycji pracy i przyjaciół. Po lecie następuje zmierzch. I nadchodzi rok, który witamy samotnie w pięknym i zadbanym własnym domu lub wśród równolatów, pod czułą opieką fachowego personelu. W Anglii i Niemczech, w placówkach opiekuńczych są świetne warunki, doskonała opieka medyczna i spora liczba pensjonariuszy, o innych krajach nie mam wiedzy w tej dziedzinie. Ale nikt nas przecież nie zapewniał, że po aktywnej, oddanej sprawie pracy, czeka nas szczęśliwa starość. A czy uprzednie chuchanie w domowe ognisko złagodzi nieuniknione przypadłości tego wieku? Pewności nie ma, jest tylko nadzieja. Do takich to refleksji skłoniła mnie interesująca, wbrew pozorom optymistyczna, godna polecenia ojcom, matkom i dzieciom, książka Doris Lessing.

Janina Rujna
DKK przy Filii nr 1 WiMBP im. C. Norwida w Zielonej Górze

 

Fundusze Europejskie dla rozwoju Lubuskiego.
Projekt współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Lubuskiego Regionalnego Programu Operacyjnego na lata 2007-2013.