Marian Pilot, autor powieści pt. Pióropusz, nazywa siebie siebie babelistą. Słowo to pochodzące od nazwy wieży Babel, ma wiele przenośnych znaczeń. Na określenie konstrukcji powieści użyłabym kilku spośród nich: zamieszanie, zamęt i bezład. Oczywiście autor ma prawo poruszać się dowolnie w czasie akcji, zazębiać prolog z epilogiem, tworzyć nowatorskie słownictwo nawet, ale... Chwała mu za to, że zmusił mnie do uważnego czytania, a nawet do powrotu do treści celem ustalenia przebiegu wydarzeń. Udało mi się to, a jeżeli nie doszukałam się informacji jaka to dolegliwość dotknęła na gardle głównego bohatera, to na podstawie jego burzliwego życia mogę snuć różne domysły. I o to chodzi, lubię literaturę, która pozostawia pole do popisu mojej wyobraźni.
Interesuje mnie tematyka wiejska, przeczytałam wiele wspomnień mieszkańców wsi, sądzę jednak, że Pióropusz nie jest powieścią biograficzną, jest wynikiem bystrej obserwacji autora, bogatego warsztatu pisarskiego i dogłębnej znajomości tematu. Wychowałam się na wsi, pamiętam czas przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku, te wszystkie prawdy, które obowiązkowo musiał każdy wyznawać, podobnie jak obowiązkowo musiał sprzedawać za marne grosze płody rolne, narażając na głód swoją rodzinę. Pamiętam przyniesioną przez wyzwolicieli wszechobecną podejrzliwość, wietrzenie w każdym zaułku zdrady, szpiegostwa, sianie strachu, co w konsekwencji wyzwalało u niektórych najniższe instynkty zachowawcze: donosicielstwo i chęć odwetu za rzeczywiste lub urojone krzywdy. Uczyli mnie również nauczyciele z przypadku, pasem wybijający uczniom zapał do zdobywania wiedzy. Pracowali krótko, zastąpili ich pedagodzy, którzy nauczyli nas czytać, pisać i rachować, a nawet odróżniać prawdę od Prawdy. Pamiętam też trudny problem integracji – kultur, języków, wiary i obyczajów. Pozostali u siebie Dojcze, przybywający nie z własnej chęci Zaburzanie i Łemkowie z Bieszczad, nazywani Ukraińcami i obarczani wojennymi czynami tychże. Ciągnący tłumnie na Ziemie Odzyskane, szukający lepszego życia Polacy z Wielkopolski, z Centrali, a nawet, nieliczni, z zagranicy. Przywozili ze sobą, oprócz lichego dobytku, bagaż życia związany z miejscem urodzenia. Rozpoczęła się licytacja – czyje lepsze, bardziej polskie, co wykorzenić, co zachować, a może tylko wypożyczyć i sprawdzić. Ciekawy był to czas, barwnie i prawdziwie opisany w powieści. Łączyła wszystkich bieda, niepewność jutra, konieczność przetrwania i zabliźnienia wojennych ran. To wszystko znajdujemy w powieści Pilota. Przedstawiciele poszczególnych nacji to postaci żywe, doskonale scharakteryzowane, a nawet nieco przerysowane. Czytelnik nie wątpi, że mogło tak być, ale najgorsze już minęło, po co wracać do tych ponurych lat. Czyż nie lepiej zapomnieć? Uważam, że nie, stanowczo nie! Dożywają swoich dni oprawcy czynni w pierwszych powojennych latach, dzisiaj już ludzie starzy, często schorowani, wzbudzający współczucie. Ale historia lubi się powtarzać, mamy nowe kadry – ludzi z lat osiemdziesiątych XX wieku, którzy może mniej brutalnie, ale też starali się wszelkimi sposobami zaszkodzić rodakom, przyjaciołom, znajomym, umieszczając na swoim sztandarze przesłanie: Tak dobrze było i komu to przeszkadzało? Ci mają się jeszcze dobrze, być może czekają na pomyślne wiatry, żeby przywrócić dawną demokrację, szermując sloganami: rządzić i żyć dostatnio. Za dużo złego spotkało po raz kolejny nasz naród, można mieć obawę, że znów kiedyś brat wystąpi przeciwko bratu. Książka jest ostrzeżeniem, nasze wnuki muszą wiedzieć, że świństwo uczynione bliźniemu wyjdzie na światło dzienne, a nawet może doczekać się publikacji.
Nie wiem czy prawidłowo odczytałam zwierzenia autora dotyczące skutków jego początkowej twórczości literackiej ( bankructwo wroga klasowego, fabrykanta Judkowiaka). Mają one formę powszechnej w owych czasach samokrytyki, wszak cel uświęca środki. A co z tym, że cel i prostą jak drut prawdę wyznaczył mu wujajachu? Cóż, bardzo chciał ów donosiciel zostać pisarzem, wydostać się ze wsi. Miał sprzyjające pisarstwu dzieciństwo i doskonałe pióro marki Pelikan, znalazł nawet odpowiednie wzorce w symbolicznych gazetkach przyniesionych przez ojca. Brzydził się obywatel Autor, może Pilot, może kto inny, podobnymi postępkami, nawymyślał sobie nieźle, może więc nie zhańbił się podobnymi czynami w przyszłości? Ujawnił nawet niską wartość judaszowych pieniędzy, których to starczyło mu zaledwie na podróż i karmelki.
Rzeczywiście, Marian Pilot ma doskonałe pióro, zgrabnie i interesująco przekazuje czytelnikowi przeżycia, wrażenia i przemyślenia głównych postaci, wprowadza wiele mówiące, choć niejednoznaczne symbole, np. okulary od ojca, być może potrzebne dla lepszego odróżnienia prawdy od fałszu? Także owe pióro zachodniej marki, zobowiązujące użytkownika do najwyższej staranności, ale budzące uzasadnione podejrzenia i wymagające dogłębnego śledztwa wujajachów. Rozbijaną dwukrotnie tablicę, księgę młynarską, a nawet lunatyczne przeżycia młodego człowieka pozostawia autor czytelnikowi do interpretacji.
Ciekawa to powieść, budząca wspomnienia, które chciałoby się raczej pogrzebać w niepamięci. Ale ten język? Rozumiem, że odpowiednio dobrane słowa pełnią w literaturze trudną do przecenienia rolę, niestety, mogą też być zbędne. Język literacki – to brzmi dumnie, powinien więc być wzorcem do naśladowania, wzbogacać nasz czynny słownik. Podobno właśnie za nowatorski, atrakcyjny język oraz przypomnienie regionalnej gwary otrzymał autor literacką nagrodę Nike, a jego kolejną wydaną pozycją jest słownik regionalizmów. Wszystkie słowa gwary użyte w kontekście zrozumiałam doskonale, a innych, bazujących na anatomii człowieka, prymitywnie i wulgarnie określających czynności fizjologiczne, nie zamierzam używać. Słownika prawdopodobnie nie nabędę. Wprawdzie treść powieści jest godna polecenia młodzieży, ale szukający w literaturze atrakcji mieliby wielką radochę z wyrazów. Czyżby chodziło o wzbogacenie skromnej liczby przerywników na k... i ch..., którymi posługuje się obecnie i wieś i miasto? Czy nowatorstwem można nazwać, wprawdzie aż 27 kolejnych wyrazów z różnymi przedrostkami, a kończących się słowem ... pisarz? Jestem stanowczo za zapomnieniem i wymazaniem z pamięci, a przede wszystkim, z literatury, wyrazów i zwrotów uwłaczających godności człowieka i kaleczących ucho. A może ten farsz ma przyciągnąć czytelnika? Niewątpliwie jakiś cel przyświecał autorowi, wysokie gremium doceniło jego starania. A co z wychowaniem młodzieży? Zbyt wiele nurtuje mnie pytań, nie oczekuję na nie odpowiedzi. Proszę tylko czasem szacownych literatów o słowa nie tylko mądre, ale i piękne, budujące. Życie bywa wulgarne i brutalne, niech więc literatura wzniesie się ponad bruk.

Janina Rujna
DKK Zielona Góra, 13 grudnia 2011r.

Fundusze Europejskie dla rozwoju Lubuskiego.
Projekt współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Lubuskiego Regionalnego Programu Operacyjnego na lata 2007-2013.