Napisano wiele o Marlenie Dietrich. Angelika Kuźniak w swoim reportażu postanowiła jednak nie powielać tego, co o artystce już napisano. Stara się dotrzeć do faktów, które są nowym odkryciem w życiu gwiazdy. Pisze głownie o dwóch podróżach do Polski – zimą 1964 roku i później w 1966 roku. Piesze o Dietrich i Zbigniewie Cybulskim. Udowadnia, że tych dwoje przyciągało do siebie jak magnez. Marlena była kolorowym ptakiem, który do Polski przyjechał, by pokazać choć odrobinę luksusu w tej szarej PRL-owskiej rzeczywistości. Reporterska opowieść o niemieckiej gwieździe pokazuje ją także jako zwykłego człowieka, starzejącego się, nie godzącego się na swoją starość. Marlena Dietrich od zawsze z niezwykłą precyzyjnością dbała o swój wizerunek. Sama najlepiej wiedziała, z której strony należy ją fotografować, by wyglądała idealnie. Na koncert jeździła ze swoją „świtą”, w hotelach oczekiwała luksusów, a warunki kontraktu traktowała jak
Angelika Kuźniak pisząc swoją „Marlene” poszła śladem niewielkiego notesu, w którym Marlena Dietrich zapisywała nazwiska i adresy przyjaciół z całego świata. Znalazł się on wśród 25 ton rzeczy artystki trafiających do Berlina w 18 miesięcy po jej śmierci. Listy, zapiski, rozmowy telefoniczne i rozmowy z ludźmi, którzy osobiście znali gwiazdę dostarczają autorce materiału, z którego tworzy swój reportaż.
Marlena, przez jednych kochana, przez drugich znienawidzona i odrzucona. Opowiedziała się przeciwko nazistom. Nie godziła się na śmierć i wyniszczanie jednego narodu przez drugi. W Warszawie oddała hołd poległym. Do Niemiec wróciła podczas trasy koncertowej w latach 60. Rodacy jednak nie pozwoli jej jednak zapomnieć o tym, że wyjechała i przyjęła amerykańskie obywatelstwo. Nagłówki gazet i artykuły w prasie ciągle przypominały jej ucieczkę z kraju i brak patriotyzmu. Podczas występu obrzucono ją jajami i zepsutymi pomidorami, a jedna z kobiet napluła jej w twarz. To był trudny powrót do ojczyzny, a jednak jej życzeniem było, by pochować w kraju, w którym się wychowała. Wiele razy dewastowano także jej grób.
Marlena Dietrich, to jakby dwie kobiety w jednym ciele. Raz była ciepłą matką i babcią Marlene, a nawet Massy, by po chwili stać się Dietrich omawiającą przez telefon warunki swojego kontraktu. Stawała się wtedy niedostępna i zimna.
Kolejne wątki z życia Marleny wywołują coraz to nowe emocje w czytelniku. Jest jednak w niej coś takiego, że chce się z nią być. Jej postać elektryzuje, fascynuje i powoduje, że chce się więcej i więcej. Marlene nie żyła na pół gwizdka, ale z pewnością pełną parą.
Kamila Sietnik

Fundusze Europejskie dla rozwoju Lubuskiego.
Projekt współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Lubuskiego Regionalnego Programu Operacyjnego na lata 2007-2013.